{o}

Czy to jawa czy sen?

Wersja do druku

Crashdown

— Więc forsa na stół!

— Panowie płacą?

— Nie, spadaj!

Po chwili... Facet zrzuca wszystkie talerze na podłogę... Drugi wyciąga broń i szamocze się z tym pierwszym... wszyscy padają na ziemię oprócz Liz.. broń wypala... Liz pada na ziemię...

— Liz!

Liz traci przytomność...

— Liz... nie odchodź... błagam!... Liz!... Liz!...

— Jeff?

— Nie opuszczaj mnie!

— Jeff! Obudź się! To tylko sen.

— Kochanie? Co się dzieje?

— Już w porządku. To był tylko zły sen.

— Nie!... To było takie realistyczne... jakby to się działo naprawdę...

— Uspokój się. Martwisz się, że Liz dorośleje. Boisz się, że ją stracisz. To wszystko.

— Nie o to chodzi...

— A o co?

— Nie ważne... Idź spać, kochanie.

***

— Zabraniam ci się z nim spotykać!

— Nie masz prawa!

— Zrozum – to nie jest chłopak dla ciebie. Jesteś wzorową uczennicą. Chcesz studiować. A ten gnojek o mało nie wpakował cię do więzienia!

— Nie mów tak o nim! Ty nigdy nie zrozumiesz, co nas łączy!

— Niby co?

— Kocham go! Nie mogę bez niego żyć!

— Będziesz musiała się tego nauczyć.

Liz wybiega trzaskając drzwiami...

***


Crashdown...

— Panowie płacą?

— Nie, spadaj!

Po chwili... Facet zrzuca wszystkie talerze na podłogę... Drugi wyciąga broń i szamocze się z tym pierwszym... wszyscy padają na ziemię oprócz Liz.. broń wypala... Liz pada na ziemię...

— Liz!

Pan Parker biegnie w kierunku Liz... Jednak pierwszy przy niej jest Max... Przykłada rękę do jej rany...

— Co ty jej robisz?!
*BŁYSK*
Max uzdrawia dzieci w szpitalu... Upada na podłogę...
*BŁYSK*

Max zdejmuje rękę... rany już nie ma...

— Kim ty jesteś?!

— Jeff? Obudź się! Trzeba wstawać!

— Znowu...

— Co znowu?

— Ten sen... to już czwarty raz...

— Ostatnio wiele przeszliśmy. Nie ma się czym przejmować. No! Wstawaj.

***

— Pan Parker! Dzień dobry.

— Dzień dobry szeryfie...

— Nie jestem już szeryfem.

— Te przyzwyczajenia... No więc – dzień dobry panie Valenti.

— Proszę wejść. Co pana do mnie sprowadza?

— Pamięta pan tę strzelaninę w Crashdown?

— Tak... Dlaczego?...

— Czy wydarzyło się wtedy coś... coś dziwnego...

— Jak to?

— No wie pan... Coś, czego nie dałoby się normalnie wytłumaczyć... Jakieś dziwne zeznania...

— Niczego takiego sobie nie przypominam. A dlaczego pan pyta?

— Mam takie dziwne przeczucie... No nic. To ja już pójdę. Mam jeszcze coś do załatwienia. Do widzenia.

Jeff wychodzi. Jim natychmiast chwyta za telefon.

— Liz? Tu Jim Valenti. Przed chwilą był u mnie twój ojciec. Zadawał dziwne pytania.

— Jakie? – zapytała zaintrygowana Liz.

— Wypytywał mnie czy nie było przypadkiem jakichś dziwnych wydarzeń podczas strzelaniny w Crashdown.

— I co mu pan powiedział?!

— Nic. Czy to możliwe, żeby mógł się domyślać?

— Nie... Skąd mógłby wiedzieć?

— Lepiej uważajcie.

***

Max wsiada do swojego samochodu. Rusza. Nie zauważa, że za nim rusza inny. Dzwoni komórka.

— Cześć Liz. Co słychać?

— Dziwna sprawa. Mój ojciec wypytywał dziś Valentiego o strzelaninę.

— Jak to?

— Max. Nie wiem, dlaczego, ale boję się, że może coś podejrzewać.

— Jakim cudem?!

— Nie wiem. Ale musimy być bardziej ostrożni. Cześć. Kocham cię.

— Ja ciebie też...

W tym momencie zauważył, że od 10 minut jedzie za nim ten sam samochód. Max zatrzymuje się, wysiada, podchodzi.

— Dlaczego mnie pan śledzi?! – pyta zdenerwowany.

— A co? Czyżbym przeszkodził w napadzie na bank?

— Proszę więcej za mną nie jeździć.

— Chyba nie masz jakiejś wielkiej tajemnicy do ukrycia?

— Co ma pan na myśli?

— Nic.

Pan Parker odjeżdża. Max stoi jeszcze przez chwilę patrząc na oddalający się samochód.

***

"Nazywam się Liz Parker i 5 dni temu umarłam..."

— Tato! Co ty Robisz?! To mój dziennik! Jak go znalazłeś?! – Liz wyrywa ojcu dziennik i patrzy przerażona.

— Co w nim przeczytałeś?

— Zdążyłem tylko otworzyć.

— Nigdy więcej nie grzeb w moich rzeczach!

***

Więc jednak to nie był tylko sen... Ty jej coś zrobiłeś... Dzięki tobie żyje...

Kim ty jesteś?!... Dlaczego to zrobiłeś? Czyżbyś ją rzeczywiście kochał?...Nie! Gdybyś ją kochał nie kazałbyś jej napadać na sklep!
Co jej zrobiłeś?... Uzdrowiłeś?... A może w ten sposób chciałeś ją od siebie uzależnić? Może przez to tak lgnie do ciebie?...

Kim jesteś?... Może... Nie – przecież kosmici nie istnieją... Chociaż – znikające rany postrzałowe też... Jesteś kosmitą?... Moja córka miałaby się wiązać z kosmitą?!... I może jeszcze odlecieć na twoją planetę?... A może wcale nie jesteś kosmitą?... Dziwolągiem... No ale bez wątpienia jesteś kryminalistą.

I co? Ty pójdziesz siedzieć a Liz urodzi małego zielonego potworka?! Albo oboje polecicie na drugi kraniec galaktyki?! Nie dopuszczą do tego! Nie zabierzesz mi mojej małej Liz! Nie zniszczysz jej życia!

***

Max idzie w kierunku Crashdown. Umówił się z Liz, że przyjdzie o północy i zabierze w pewne niezwykłe miejsce. Spostrzega w oddali jakąś postać. Zbliża się zdecydowanym krokiem. Z mroku wyłania się twarz. Wyraża determinację. W błysku oczu można dostrzec gniew. Ręce schowane w kieszeniach.
Max zawahał się, czy iść dalej. Za chwilę znowu usłyszy "Powiedziałem ci, że zabraniam się wam spotykać!". Jednak stało się coś innego... Nagle pan Parker wyciąga z kieszeni pistolet... Strzela...


Ciąg dalszy... nie nastąpi...

Wersja do druku