_liz

Konszachty (5)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

* * *

Michael i Maria siedzieli u niego w mieszkaniu i rozmawiali. Właściwie to Maria nawijała, a Michael wysłuchiwał tego.

— Tu coś jest nie tak. – mówiła Maria – Przecież Max i Liz byli zawsze nierozłączni. A teraz wystarczyła tylko jakaś kosmiczna zdzira i już wszystko legło w gruzach. Nie dziwię się, że Liz jest załamana. Ma do tego pełne prawo.

— A mnie się wydaje, że ona nie jest załamana. – wtrącił Guerin

— Michael co ty o tym możesz wiedzieć? – zakpiła De Luca – Jest mocno wstrząśnięta. W końcu jej facet całował się z jakąś kosmitką i prawdopodobnie ona jest jego przeznaczeniem. Czy ty nie rozumiesz jakie to wkurzające, to wasze kosmiczne "coś"?

— Nie.

— Michael?! Czy ty wiesz jak ja się czułam, kiedy Issy była w ciąży z tobą?

— Nie była. – odpowiedział nieco podenerwowany Michael

— Niby nie, a jednak tak jakby. Myślałam, że się zabiję. Albo lepiej ciebie. Pomyśl jak Liz może się czuć. Ona jest taka wrażliwa.

— Maria. – powiedział Michael – Jakoś nie zauważyłem, żeby Liz świrowała i narzekała. To ty robisz z tego nie wiadomo co. Owszem była wściekła i na pewno to prawie jej złamało serce. Z tym się zgodzę. Ale ty jesteś tu jedyną osoba, która się tym wszystkim bardziej przejmuje niż ona.

— Co? – Maria aż otworzyła usta – Więc uważasz, że ona to znosi? Ha! Na pewno wypłakuje się teraz w poduszkę.

— Nie.
Maria spojrzała na niego dziwnie. O co mu chodziło?

— Co, nie? Skąd ty nagle masz takie zdanie o Liz?

— Posłuchaj. – jęknął – Liz jest jaka jest, ale ma w sobie dziwną siłę.

— Siłę?

— Tak. Potrafi wiele znieść. Ona jest silniejsza od nas wszystkich. I dlatego mogę się założyć, że teraz nie wypłakuje się. Ewentualnie rzuca talerzami.

— Nie znasz jej. – powiedziała wyniośle Maria

— Masz rację, nie znam. Ale wiem, że tkwi w niej coś innego.

— Innego? – Maria zaśmiała się – Michael, Liz to nie kosmitka.

— Wiem. Ale ma w sobie coś kosmicznego. Właśnie taką siłę i spokój.

— O, i może mi jeszcze powiesz, ze czujesz to w niej? Jakbyś ją znał z poprzedniego życia? – Maria kpiła – Daj spokój.

— Ale tak jest. Jest w niej coś, co pamiętam. Tylko nie wiem co. A teraz daj mi święty spokój i lepiej zajmij się czymś pożytecznym. Jeśli Liz będzie potrzebowała twoich narzekań i histerii to da ci znać. – powiedział i włączył TV
* * *
Issy weszła do pokoju brata i usiadła na krześle. Chciała z nim porozmawiać, pocieszyć go, ale nie wiedziała jak. Max sam zaczął:

— I co ja mam robić?

— Nie wiem braciszku. Nie wiem.

— Nie chce stracić Liz.

— Wiem. Ale musisz też wziąć pod uwagę osobę Tess. Nie wiemy tak dokładnie kim jest.

— Nie chcę wiedzieć. Nie obchodzi mnie to. – wrzasnął Max – Chce Liz.

— Max, uspokój się. Furią nic nie zdziałasz.

— Wiem, ale...

— Co?

— Liz ostatnio... – powiedział Max, ale pokręcił głowa jakby nie dopuszczając do siebie żadnych myśli – Ona jest inna.

— Nie jest inna. Jest zła o to co zrobiłeś.

— Nie rozumiesz Issy. Ja czuję w niej coś odmiennego. Jakby była kimś innym. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale...

— Max. Liz to Liz. Nie ma innej możliwości. Ty się lepiej zastanów jak to rozwiązać, żeby nikt nie ucierpiał.
To powiedziawszy Isabel wyszła z jego pokoju.
* * *
Za oknem szalała burza, rzęsisty deszcz bębnił o parapet i posadzkę balkonu. W pokoju tliła się lampka nocna. Pod pościelą leżały dwie osoby i rozmawiały. Złote loki Tess posplatały się z ciemnymi falami włosów Liz.

— Oni nie wiedzą o co chodzi, prawda?

— Nie. – powiedziała półszeptem Liz – Praktycznie nic nie pamiętają.

— Szkoda. Może wtedy by oddali pieczęć dobrowolnie. – przyznała Tess i dodała – W końcu tutaj są wrażliwymi ludźmi.

— Pieczęć i może by oddali. Ale... – Liz odwróciła gwałtownie głowę w stronę okna, jakby czegoś tam szukała – Ale nic więcej.

— Co masz na myśli?

— Zan... On się wiele nie zmienił pod pewnymi względami. Tak naprawdę jest równie zawzięty jak był.

— Czyli?

— Gdyby się dowiedział, że nie tylko pieczęć opuści Ziemię, w życiu by się na to nie zgodził.

— Nie pozwoli ci odejść. – zrozumiała Tess

— Nigdy. Zbyt mnie kocha i nie chce mnie stracić. Rozumiem to, ale niech on zrozumie mnie. Nie jestem jego własnością! – prawie wrzasnęła – Ja też mam uczucia i nie należą one do niego!

— Wiem. – powiedziała cicho blondynka – Więc chcesz mu siła odebrać pieczęć, zdeptać go i zniknąć?

— To chyba nasze jedyne wyjście.

— Wiesz co by się stało, gdyby zwolennicy Zana dowiedzieli się kim jesteśmy, gdzie jesteśmy i co knujemy? – zapytała nagle Tess

— Zabiliby nas. – odpowiedziała chłodno Parker – Mam to gdzieś. Pieczęć nie należy do niego. Ten zdrajca ukrył się tutaj, ale tam na Antarze wciąż czekają na jego powrót.

— Oby nigdy nie wrócił. – szepnęła Tess

— Nie pozwolę, aby zabójca mojej matki wrócił tam i jeszcze objął tron, który nie należy do niego. – powiedziała groźnie Liz

— Skoro oni nie pamiętają niczego, to pewnie tez nie wiedzą, kim byli wtedy – powiedziała cierpko Tess – Mordercy i zdrajcy. – też już zaczęła z gniewem mówić – Wielki Zan, który podstępem zdobył tron, gnębił poddanych, zamordował wszystkie szlacheckie rodziny i o mało nie zabił prawowitego króla. I Vilandra... Za bratem poszłaby w ogień. – ale po chwili łagodniej dodała – Ale na szczęście zakochała się w Kivarze i pomogła mu uciec. Lerek, kolejny wariat z bronią w rękach, który wykradł pieczęć i pomógł tym zdrajcom uciec tutaj. W sumie tylko Rath się w to nie mieszał. Ale był zbyt wierny Zanowi, zbyt honorowy. Dlatego uciekł z nim. Założę się, że gdyby nie to, zostałby z nami.

— Ale nie został – powiedziała Liz – I nie tyle przez swój honor, co przez zawiść. Pod tym względem był jak Zan. Zazdrosny i zaborczy. Żaden z nich nie rozumiał, że mogę kochać kogoś innego.

— Wiesz... – powiedziała z rozmarzeniem Tess – Nie mogę się doczekać, kiedy wrócimy na Antar i oddamy pieczęć prawowitemu władcy. Znów zapanuje pokój.

— Tylko przy wracaniu nie możemy zapomnieć o kimś.

— O kim? – Tess chyba zapomniała

— O naszym młodszym braciszku. – zaśmiała się Liz – Nie widziałam go od dwóch lat. Trzeba będzie go zawiadomić, jakby co.

— Wiem. – powiedziała z uśmiechem Tess

— On już wie. – zabrzmiał czyjś głos
Dziewczyny wyprostowały się i spojrzały w stronę okna. Na parapecie, w mroku siedział jakiś tajemniczy gość.
c.d.n.



Poprzednia część Wersja do czytania Następna część