_liz

Podwójny wybór (4)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

* * * * *
Minęły dwa dni, odkąd Michael zostawił mnie samą w składziku.
Dwa dni, sześć godzin i osiemnaście minut.
Whoops. Dziewiętnaście.
To było niedorzeczne. Zostałam rzucona przez chłopaka i przez jego najlepszego przyjaciela w ciągu 24 godzin. Nie wspominając, ze obaj to kosmici.
Max zostawił mnie, bo bał się, że potrzebuję przestrzeni. Michael odszedł bo potrzebował innego rodzaju przestrzeni i dlatego, ze bał się, iż Max mnie potrzebuje.
Moje życie było proste zanim pojawił się Max Evans, A najprostsze zanim pojawił się Michael Guerin.
Potrzebowałam otrzeźwienia. Wydostac się z tego letargu. Muzyka! To jest to czego potrzebowałam. Coś feministycznego i uspakajającego. Ani, Tori, cokolwiek.
*************************
Takty i kolejne dźwięki przewijały się przez moją głowę.
Nagle spośród tego hałasu usłyszałam jak ktoś woła moje imię. Usiadłam błyskawicznie i spojrzałam w okno.
Nie było go tam.

— Liz – obróciłam głowę
Mój tato był w drzwiach. Zapytał czy wszystko w porzadku, bo usłyszał moją nową muzyke i pomyślał, że może mam jakiś problem.
Zapewniłam go, że wszystko ok. Uśmiechnął się, wyszedł.
Wrzuciłam kolejną płyte. I znów położyłam na łózku.
****************
Przesłuchałam mnóstwo CD i nadal nic mi nie pomagało.
OK, Liz. Czas zrobić coś innego
Wstałam, żeby iśc do łazienki. Umyć twarz. Zatrzymałam się przy biurku i zerknęłam na ksiązkę. "Ulysses"

— Wiesz... – powiedziałm do ksiązki – Odrobina punktualności w kilku momentach i do niczego by nie doszło.
Wrzuciłam ksiązke do kubła na śmieci.

— Liz?
Nie zatrzymałam się.

— Dobrze tato, ściszę.

— Liz!
To był on. Obróciłam się błyskawicznie.
Michael właśnie wszedł do mojego pokoju. Przez moje okno.

— Hej – powiedział, podszedł do mojego łózka i podniósł kilka CD, przejrzał je i zapytał – Czego ty słuchasz? Tori Amos?

— Michael. – wyrwałam mu płyty – Co ty wyprawiasz?

— Spoko, wyluzuj. – powiedział, unoszac rece – Nie wiedziałem, ze masz aż tak wyszukany gust muzyczny.

— Ja... – spojrzałam na CD – Zaraz, zaraz... przepraszam bardzo, ale co ty tu robisz?
Sięgnął po ksiązkę i podniósł ją jedną ręką.

— Chyba nie mówisz powaznie?

— No co?

— Chcesz się nadal... uczyć? Czytac tę ksiązkę? – syknęłam
Przewrócił oczami.

— Cóz, tak. – powiedział – Mieliśmy umowe. Prawda?
Potrząsnęłam głową. On był... niemozliwy. Niepoprawny. Wkurzający.

— Michael. – zaczęłam – Nie wiem ile wiesz o kobietach...

— Z każdym dniem coraz mniej. – mruknął

— Ale... – zignorowałam to – ale nie możesz zerwac z dziewczyną, w składziku, a potem nagle się pojawić, żeby dyskutowac o ksiazce!

— O co ci chodzi? – syknął – Zerwać? Liz, my ze sobą nie chodziliśmy!

— Co?! – krzyknęłam – To o czym niby mieliśmy im powiedzieć? Co z 'Powiemy im, że się spotykamy'?

— Wiesz w czym tkwi twój problem, Parker? Ty...
Nagle drzwi sięotworzyły
Michael szybko padł za łózko jak sterta cegieł.
Mój ojciec stanął w drzwiach.

— Wszystko w porzadku kochanie?
Zastanawiałam się co odpowiedzieć.

— Kochanie? – ojciec wszeł do pokoju – Wszystko w porządku?
Michael zaczął łaskotać moją stopę.

— W porządku! W porzadku. – powiedziałam – Śpiewam.

— Śpiewasz? To było spiewanie?

— Mówione słowa. – powiedziałam szybko – Feministyczne szybko mówione. Wiesz tato...

— Ohhhhh. Rozumiem. Ok. tylko śpiewaj troszkę ciszej.
Wyszedł i zamknął drzwi.
Spojrzałam w dół.
Michael wyglądał jakby wił się w konwulsjach.

— Wynoś się. – powiedziałam schyliłam się i pociągnęłam go za koszulę – Michael mówię powaznie, wynoś się!
Obrócił się na plecy, zakrywając usta dłońmi. Kiedy wstał, już tylko się szczerzył.

— Śpiewam. – powiedział, krztusząc się śmiechem – To było tego warte. To było bezcenne.
Kopnęłam go.

— Wynoś się Michael. Nie chcę cię tutaj!
Wyprostował się.

— Słuchaj – powiedział wciąż się uśmiechając – Nie chciałem przeszkadzać w twoich mówionych słowach... Czego ty słuchasz? Co to za feministyczny bełkot?

— Wynoś się Michael!

— Widze, że przynosi efekty.

— Raz...

— Daj spokój Parker.

— Dwa...

— Chcesz się migdalić?
Szczeka mi opadła.

— Co?!

— Migdalić. No wiesz. Całować. – zbliżał się w moją stronę – Ręce, usta, ciała, wszystko.
Cofnęłam się.

— Jesteś chory. – powiedziałam – Jestes chory. Wiesz o tym?

— To nie jest odpowiedź Liz.

— Oto twoja odpowiedź Michael. – powiedziałam podchodzac, teraz to on się cofał – A może zabierzesz swoją idealną gramatycznie nowelkę irlandzkiej pop kultury... – chwyciłam ksiązkę i wyrzuciłam ją przez okno na balkon – I fruwająco opuścisz mój balkon?
Jego wzrok powędrował za ksiązką, aż otworzył usta, potem je zamknąl i spojrzał znów na mnie.

— To ksiązka z biblioteki, Parker.
Zacisnęłam zęby, ale powiedziałam:

— A może pójdziesz się migdalić z kimkolwiek chcesz, Michael. – szłam w jego kierunku, az uderzył plecami o ścianę – Jestem zmęczona tymi gierkami, jestem zmęczona rolą porzuconej, i jestem zmęczona twoimi objawieniami w moim pokoju, kiedy ci się żywnie podoba!
Rozchylił wargi, westchnął lekko, spojrzał na okno.

— Skończyłaś?
Już mi nie zalezało. Byłam zadowolona z samej siebie.

— Tak. Skończyłam.
Przytaknął i zerknął w dół.

— Cóż. – zaczął – Jeśli to jest to, czego chcesz...
Nie daj się omotac, Liz.

— Tak. – powiedziałam twardo – To jest to czego chcę.

— W takim razie... – powiedział
Odwrócił się w kierunku okna, a ja odwróciłam się, żeby patrzeć jak odchodzi.
Obszedł mnie, szarpnął, a nasze ciała wylądowały na moim łózku.
*********************

— Michael?

— Ta...

— Umm... Co my wyprawiamy?

— W języku potocznym nazywa się to migdaleniem.

— Nie, Michael. – powiedziałam i usiadłam odpychając go – Wiesz co mam na myśli.
Westchnął.

— A co byś chciała, żebyśmy zrobili, Liz?

— Cóż...

— Chcesz czytać? Bo jeśli tak, to mi to pasuje – powiedział, przekręcajac się na plecy i sięgając po książkę – Na czym to skończyliśmy...
Wyrwałam mu ją i rzuciłam na podłogę.

— Jeśli będę musiął płacić karę, ty pokryjesz koszta.

— Michael.
Jęknął i zakrył twarz dłońmi.

— Michael. – kopnęłam go, a on mruknął coś niewyraźnie
Michael był w moim łózku. W moim ŁÓŻKU.

— Musisz mi coś powiedzieć, Michael.

— Co chcesz, żebym ci powiedział?

— Chce, żebyś mi powiedział, co o tym wszystkim sądzisz!

— Oby Bóg istniał. – jęknął

— Czemu?

— Żeby mnie zabił i wyciągnął z mojego nieszczęścia! – palnął
Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć. Nic. Wzięłam głeboki oddech.

— Ok. – powiedziałam – Ja się tym zajmę.

— Świetnie – mruknął

— Zaraz... Ok. Jestem tutaj z tobą, Max ze mną zerwał, ty ze mną zerwałeś...
Nerwowo potakiwał.

— A teraz znów jesteś w moim pokoju i na dodatek się migdalimy.

— Mhmmm... – objął mnie i położył znów na łóżko

— Dlaczego Michael?
Donośnie westchnął i obrócił się na plecy.

— Michael, naprawdę sądziłes, ze nie zapytam o to?

— Miałem nadzieję...

— No to się przeliczyłeś – powiedziałam – Więc ty... nie chcesz... nie chcesz być tutaj ze mną?

— Liz, proszę...

— No co? Ja tylko... Ja... – znów nabrałam powietrza – Michael. Spójrz. Ja nie zachowuję się jakbym była sobą.
Znów się przekręcił i spojrzał prosto na mnie.

— To znaczy, ja nie... – kolejny głęboki oddech, jeszcze chwila i dostanę hiperwentylacji – Ja nie migdalę się z chłopakam, z którymi się nie spotykam. W dodatku nie w moim łóżku.

— Chcesz wyjśc z łóżka? – zapytał półszeptem z ironią

— Nie! To nie o to chodzi, Michael, chodzi o to, ze robimy to w sekrecie. Za plecami wszystkich.
Spojrzał na mnie bez wyrazu.

— Chodzi o to, że nikt inny o tym nie wie, Michael.

— Racja. – wreszcie przemówił – I nie mogą się dowiedzieć.

— Ah. – powiedziałam – Wiesz ostatnio jak rozmawialiśmy odniosłam nieodparte wrażenie, ze ze sobą nie chodzimy.

— Racja. – powiedział to tak jakbym była głupia

— Racja. – powtórzyłam i uniosłam ręce – Więc czemu jesteś w moim łóżku, Michael?!
Wzruszył ramionami.

— Nie chodzimy ze sobą. – powiedział

— Nie, nie chodzimy.

— Nie.
Cóż, alez to było pomocne.

— Więc co wyprawiamy? – zapytałam

— Migdalimy się.
Rozłożyłam ręce. Już nie wiedziałam jak do niego dotrzeć.

— Więc chcesz, zebym robiła za twoją goracą landryneczkę między daniami?

— Za co?! – nic nie zrozumiał – Co to jest?

— W potocznym jezyku nazywa się to DZIWKĄ, Michael!
Westchnął i znów ukrył twarz w dłoniach.

— Słuchaj. – powiedziałam podnoszac głos – Przepraszam! Ale tak mi to wygląda. W ciągu dnia jesteś z Marią, mnie kazesz wrócić do Maxa, na Boga, Michael, to tak jakbyś... jakbyś był kims w rodzaju mojego "klienta", czy coś... kosmicznego klienta.

— Nie jestem twoim klientem – powiedział poprzez dłonie

— Więc kim jesteś, Michael? – zażądałam opowiedzi
Jego dłonie znalazły się na mojej twarzy. Przyciągnął mnie do siebie.

— Jestem najlepszym przyjacielem... twojego chłopaka. – zastopował i dodał – I w taki czy inny sposób jestem z twoją najlepszą przyjaciółką. Tkwię na tej głupiej planecie, bez rodziny, bez rodziców, bez domu i bez przyjaciół. Wiesz o tym.
Znów nastąpiła cisza, a ja przytaknęłam mu.

— Musze się dowiedzieć kim jestem, po co zyjemy, ja, Max i Isabel, bo ich już nie obchodzi powrót do domu, jedyne na czym im zalezy to bycie bezpiecznym tutaj, nie potrafię kontrolowac swoich mocy. A jedynym o czym potrafię myśleć... – powiedział już ledwo słyszalnie – Jesteś ty.
Cisza.

— Nie planowałem przychodzić tu dzisiaj. – powiedział – Po prostu szedłem i nagle znalazłem się na twojej ulicy, i...
Potrząsnął głowa i wymamrotał:

— To jest tak pochrzanione... – podniósł dłoń i przetarł nią załzawione oczy

— Już w porzadku, Michael.

— Jasne... – powiedział, wbijajac wzrok w podłogę – Jest ok. Oczywiście. Słuchaj, Liz. To oczywiste, ze masz pytania. Rozumiem to. Ja po prostu nie mam na nie odpowiedzi.
Przyglądałam mu się przez chwilę.

— Cóż... – powiedziałam – Może to nie jest gra w prawdę czy fałsz.
Spojrzał w góre, na mnie.

— Co? – zapytał

— Może to podwójny wybór...
Potrząsnął głową.

— Wybacz, ale pogubiłem się.
Wziełam głeboki oddech.

— A co... gdybyśmy... gdybyśmy im nie mówili?
Oczy powiększyły mu się momentalnie.

— Liz Parker.
Przewróciłam oczami.

— Nie mów mi, że nie myslałes o tym.

— Cóż, cały dzień o tym myslałem, ale... – przysunął się – Jestes pewna, ze chcesz to zrobić?

— Nie jestem totalną cnotką, Michael.

— Właściwie chodziło mi o to, czy potrafisz dochować tajemnicy.

— Michael, oczywiście, ze potrafię.

— Ostatnio, kiedy powierzyliśmy ci tajemnice, powiedziałaś wszystko Marii.

— Oh. Racja. – zapauzowałam – Sądzę, że potrafię.

— Chyba potrzebujemy czegoś wiecej niż 'sądzę'.

— Ok. Zgoda. – powiedziałam – Dotrzymam tajemnicy.

— Dobrze. – powiedział i dodał ze swoim usmieszkiem, przysuwając się bliżej – Czy możemy już przestac gadać?
Odpowiedziałam mu najlepiej jak potrafiłam.
c.d.n.



Poprzednia część Wersja do czytania Następna część