Agata

Rodzina

Wersja do czytania

Minął dokładnie rok od odlotu Tess. Na szczęście życie obcych i ludzi na ziemi układało się bez większych komplikacji. Skórowie jakby zapomnieli o ich istnieniu. Max i Liz podejrzewali, że polecieli za Tess. Przypuszczali pewnie, że razem z Tess odleciał Granilith. Co było prawdą.
Zgodnie z przypuszczeniami reszty paczki po upływie około dwóch miesięcy od zniknięcia Tess Max i Liz zaczęli się spotykać. Na pierwszy rzut oka wszystko im się układało bardzo dobrze. Max bardzo chciał uratować syna z rąk Kivara. Niestety na razie nie udało mu się odnaleźć drogi powrotnej na Antar. Powoli myśl o odzyskaniu dziecka stawała się obsesją Maxa. Liz bardzo to przeżywała. W ich związku zdarzały się dni, gdy Max myślał tylko o swoim, malutkim synku będącym w łapach tego drania Khivara. Starał się nie dopuszczać do siebie myśli, że to dziecko może już nie żyć. Były też ( rzadko) dni, gdy Max myślał tylko o niej – o Liz. W tedy jednak też nie była szczęśliwa. Miała nieprzyjemne uczucie, że odbiera dziecku ojca. Nie raz zastanawiała się, dlaczego odczuwa wyrzuty sumienia. Właściwie nie było wiadomo gdzie ono się znajduje i czy jeszcze żyje. Liz miała nadzieję, że tak, Max nie przeżyłby gdyby dowiedzieli się, że Khivar coś zrobił małemu. Za bardzo go kochał. Najszczęśliwsza czuła się wtedy, gdy Max zdawał sobie sprawę, że jego syn potrzebuje go jak i z tego, że Liz stojąca wytrwale u jego boku też potrzebuje jego obecności i uwagi, czułości i zapewnień o jego bezgranicznej miłości.
Maria i Michael nadal byli parą. To, że Michael opuścił statek i był gotowy zostawić właściwie swoja rodzinę dla Marii bardzo umocniło ich związek. Oboje byli bardzo szczęśliwi. Spotykali się niemal codziennie. Chodzili do kina i na kolacje. Czuli, że niczego nie brakuje im do szczęścia. Nie zdawali sobie sprawy, że ich szczęście jest obiektem zazdrości pozostałych przyjaciół.
Isabel bardzo się zmieniła. Stała się jakby cichsza i spokojniejsza. Na szczęśćie udało jej się pogodzić ze śmiercią Alexa. W głębi duszy jednak cały czas za nim tęskniła. Brakowało jej go. Nie rozpaczała jednak tak jak na początku. Reszcie przyjaciół udało się zmusić ją, aby kilka razy wybrała się na randkę. Zawsze opowiadała o tych spotkaniach z uśmiechem a o chłopakach, z jakim się spotykała w samych superlatywach. Nie spotkała jeszcze nikogo, kto mógłby zająć miejsce Alexa w jej sercu.
Kyle też był sam. Nie dawno uświadomił sobie, że był zakochany w Tess. Żadnemu z przyjaciół nie zwierzył się z tej męczącej tajemnicy. Nikomu nie powiedział o swoim uczuciu ani słowa. Skrywanie tej tajemnicy było strasznie męczące szczególnie przez pierwsza miesiące po jej odlocie. Ku jego zadowoleniu udawało mu się o niej zapomnieć. Głównie dzięki zainteresowaniu buddyzmem i medytacją. Pogrążał się w tym bez dna.
Rodzice Liz znudzili się życiem w Roswell i postanowili pojechać w odwiedziny do rodziny mieszkającej w europie. Zostawili Liz Carshdown i wyjechali na dwa lata.
Pewnego czerwcowego dnia Liz była z Maxem w kinie. Postanowili wybrać się na jakąś komedię z Julią Roberts, aby oderwać się od codziennego życia i jego problemów. Liz niewiele pamiętała z filmu, ponieważ przez większość czasu całowała się z Maxem i przytulała się do niego. Był to jeden z tych bardzo udanych wieczorów, kiedy to Max był bardzo romantyczny i poświęcał Liz dużo swojej uwagi. Wieczory te zdarzały się ostatnio bardzo często. Poszli jeszcze do Carshdown napić się czegoś i pogawędzić i pożartować z przyjaciółmi. Ponieważ bardzo chcieli, chociaż przez chwilkę jeszcze pobyć sami a jak wiecie nie było rodziców Liz – poszli więc do jej pokoju. Wyszli na balkon. Tam oczom stała cała masa białych róż. Liz była zachwycona Wyglądało to przecudnie. Tańczyli do cichej, romantycznej muzyki. Czas upłyną im bardzo szybko i ze zdziwieniem zauważyli, że dochodzi już jedenasta w nocy. Max pożegnał się z Liz i pobiegł do domu – nie chciałby rodzice się o niego martwili.
Liz przebrała się w koszulę nocną i położyła spać. Nie przypuszczała, że szybko zaśnie, ponieważ była bardzo podekscytowana i szczęśliwa. Ten wieczór był taki cudowny. Gdy tylko przyłożyła głowa do poduszki ogarnęła ją wielka senność. Po chwili już smacznie spała. Jak zwykle po bardzo udanym dniu nic jej się nie śniło. Nagle zobaczyła obraz jakby wizję. Ujrzała osobę była to niezwykle piękna, młoda, jasnowłosa dziewczyna bardzo wychudzona. Wyglądała jakby zbudowana była ze skóry i kości. Poznała ją. To była Tess! Powiedziała: "Przepraszam Liz, tak bardzo Cię skrzywdziłam! Czy zdołasz mi wybaczyć? Proszę zaopiekuj się nim. Bądź matką dla mojego syna. Błagam."
Liz obudziła się cała zlana potem. Była jednocześnie przerażona i zaskoczona. Po kim jak, po kim ale po Tess nie spodziewała się przeprosin. Nie rozumiała zresztą, co oznaczała jej prośba o zaopiekowanie się jej synkiem. Przecież to dziecko było daleko w kosmosie i Liz nie wiedziała nawet czy żyje. Jej wzrok padł na nogi łóżka a tam ku jej wielkim zdziwieniu zobaczyła... list. "Co to!" wykrzyknęła. Podniosła się i otworzyła kopertę:

"Antatr.............
Droga Liz!
Czy potrafisz mi przebaczyć? Mam nadzieję, że tak. Choć gdy sama się nad tym zastanawiam nie wiem jak bym się zachowała na twoim miejscu. Często wydaje mi się, że nie potrafiłabym wybaczyć, Ty jednak jesteś dobra a to pozwala mi mieć nadzieję, że jeśli nie teraz to kiedyś uda Ci się mi wybaczyć. Tak bardzo Cię skrzywdziłam. Właściwie to skrzywdziłam was wszystkich Ciebie, Maxa, Michaela, Isabel, Marię, Kyla i Alexa. W pewnym sensie najbardziej Alexa..... Przypuszcza, że wiecie, że to ja go zabiłam. Nie potrafię wytłumaczyć jak źle się teraz czuję. Teraz, gdy zdaję sobie sprawę jak wiele zła wyrządziłam. Przepraszam. Chciałabym żebyś wiedziała, dlaczego tak postępowałam a abyś to zrozumiała muszę Ci opowiedzieć całą historię, która zaczęła się jeszcze, gdy ja, Max, Michael i Isabel żyliśmy na Antarze – naszej planecie:
Zan, Vilandra i Rath to rodzeństwo. Zan i Vilandra byli bliźniętami a Rath był o rok od nich młodszy. ( Mam nadzieję, że nie przeszkadza Ci to, że używam naszych imion stamtąd.) Ja – Ava byłam córką bliskich przyjaciół Króla – ojca, Zana i Królowej Matki. Mój ojciec był wicekrólem a matka ukochaną damą dworu i bliską przyjaciółką prawie siostrą Królowej. Jak się zapewne domyślasz wychowywałam się blisko Królewskiej Trójki – jak ich tam nazywano. Byłam traktowana przez nich i przez resztę otoczenia jak jeszcze jedno dziecko Króla i Królowej.
Nie potrafię powiedzieć, kiedy zakochałam się w Zanie. Nie wiem czy było to jak miałam piętnaście, siedem czy trzy lata. On nigdy nie zwracał na mnie uwagi a to bolało. Tak strasznie bolało! Gdy mieliśmy z Rathem ( byliśmy w tym samym wieku) po osiemnaście lat Khivar zaatakował naszą planetę. Chciałam się zemścić na Zanie za to, że mnie nie kochał. Teraz rozumiem, że serce nie sługo i nie zawsze można mieć wszystko, o czym się zamarzy. Postanowiłam przyłączyć się do Khivara. Nie powstrzymała mnie nawet to, że w pierwszym jego ataku zginęli moi rodzice. Oddałam się Khivarowi – to była jedna z najobrzydliwszych rzeczy, jakie zrobiłam w życiu. Powiedział mi, że w moją zdradę uwierzy tyko wtedy, gdy będę z nim sypiać. Tak stałam się jego kochanką. Khivar całe życie był zakochany w siostrze Zana – Vilandrze. Pomogłam mu ją porwać i upozorować wszystko tak, że wyglądało na to, że to ona zdradziła swoją rodzinę i ojczyznę nie ja.
Na szczęście dla niej nie szczęście dla Khivara i dla mnie Zan nie uwierzył w jej zdradę i próbował ją uwolnić. Po kilku próbach udało mu się to. Właściwie pomogłam Zanowi w tym trudnym zadaniu. Na szczęście Khivar nie zorientował się. Gdyby wiedział pewnie by mnie zabił. Vilandra zawsze traktowała mnie jak siostrę – nie mogłam dłużej patrzeć na jej cierpienie. W chwili, gdy Khivar ją wypuszczał zauważyła mnie. Ukryłam się za kotarę i patrzyłam na czułą scenę powitania brata i siostry. Nie miałam nic przeciwko temu, aby Zan dowiedział się o mojej zdradzie, byłam już zmęczona służbą u Khivara. Niekończącymi się nigdy zadaniami, które miały doprowadzić do śmierci mojego ukochanego Zana. Na nieszczęście dla biednej, Vilandry Khivar miał inny plan. Musiał, więc ją zabić. Niestety, Rath – wicekról zasłonił ją własnym ciałem i oboje zginęli.
Minął jakiś czas. Każdego popołudnia rozmawiałam z Królową Matką, która zawsze była dla mnie jak druga matka a od śmierci moich rodziców stała się moją jedyną, ukochaną matką. Podczas, którejś z naszych pogawędek Królowa wygadała się. Opowiedziała mi o planie, jaki wymyśliła. Naukowcy pracowali nad klonami Królewskiej Trójki. Klony te zostaną wysłane na odległą planetę – Ziemię i Królewska Trójka odrodzi się tam jako małe dzieci. Ucieszyłam się na tą wiadomość. Oznaczało to, że nawet, jeśli mój ukochany Zan tutaj umrze będzie żył hen gdzieś w odległym wszechświecie.
Jeszcze tego samego dnia Królowa Matka ( tak Ją wszyscy nazywali) powiedziała mi, że postanowiła mnie adoptować. Nigdy nie byłam bardziej szczęśliwa. Stałam się pełnoprawnym członkiem rodziny królewskiej. Może w troszeczkę inny sposób niż ten, o którym marzyłam. Chciałam zostać żoną Zana a nie siostrą. Był to jednak krok do przodu. Od tej pory nie było już Królewskiej Trójki, ale Królewska Czwórka. A co z tego wynika naukowcy pracowali też nad tym abym ja też mogła się odrodzić na ziemi.
Wykonałam bardzo głupi krok, ponieważ poinformowałam o tym wszystkim Khivara. On bardzo się ucieszył. Zaczął podejrzewać, że chcę się od niego uwolnić i postanowił mnie pilnować. Jeden z jego ludzi został moim "ochroniarzem", chyba raczej powinnam powiedzieć niańką, która miała chodzić za mną krok w krok. Prawie zawsze czułam na sobie jego czujne spojrzenie. Khivar wiedział o prawie każdym moim kroku. Tego dnia, gdy zginą Zan – nie wiem jak to się stało zawsze jednak czułam wyrzuty sumienia z powodu jego śmierci. Khivar kazał, Nasedowi ( to właśnie ten ochroniarz) przyprowadzić mnie przed swoje oblicze. Stałam przed nim i cała trzęsłam się ze strachu. Przypuszczałam, że dowiedział się, że pomogłam ukryć się Królowej Matce i nie powiedziałam mu gdzie ona się ukryła oraz, że pomogłam dostarczyć ciała Zana, Vilandry i Ratha naukowcom. Strasznie się bałam. Wiedziałam, że Khivar nie zawahałby się mnie zabić. Nie wiem czy nie wiedział o moich "sprawkach" czy też byłam mu jeszcze potrzebna. Dość, że na razie mnie nie zabił. Przedstawił mi swój naprawdę okrutny plan, w którym niestety wzięłam udział.
Miałam przylecieć na Ziemię z Zanem, Vilandrą i Rathem. Mieliśmy żyć na tej planecie spokojnie dopóki Khivar nie da mi znaku do rozpoczęcia akcji. Musiałam sprawić by Zan mnie pokochał. Miałam też zajść w ciążę, oczywiście z nim. Musiałam zmusić go do powrotu na naszą planetę ( wmówiłam mu, że dziecko nie przeżyje w ziemskiej atmosferze, co jest kłamstwem, ponieważ na Antarze atmosfera jest taka sama). Zaraz po wylądowaniu Królewską Trójkę mieli pochwycić ludzie Khivara i zabić, ja miałam urodzić dziecko ( musiał to być chłopiec i koniecznie hybryda (pół człowiek pół kosmita). Miałam udawać, że zakocham się w Khivarze i wyjść za niego. Przez małżeństwo ze mną stałby się prawnym opiekunem małego Zana ( nazwałam go tak na cześć ojca) i dopóki chłopiec nie osiągną by pełnoletności byłby prawowitym królem.
Nie miałam wyboru musiałam się zgodzić. Przebywając na Ziemi nie raz używałam swoich mocy. Wmówiłam, Maxowi, że jest mi przeznaczony. Na szczęście, Michael i Isabel nie zwracali uwagi na moje słowa. Gdyby mi uwierzyli... to byłoby straszne. Przecież oni są rodzeństwem! Nie wiem, dlaczego byłam tak okrutna?!
Ingerowałam też w umysły was Ziemian, czyli: Ciebie, Marii, Kyla i Alexa a nawet szeryfa Valentiego. Najwięcej ingerowałam w Ciebie i Alexa zacznę jednak od niego. Nie potrafiłam sama przetłumaczyć tzw. Księgi Przeznaczenia, więc wykorzystałam jego inteligencję i zmusiłam go do odszyfrowania jej. Nie chciałam go skrzywdzić. Naprawdę! Przeciążyłam jego umysł i on.... zginą. Tak to ja go zabiłam! Przepraszam przez mnie straciłaś swojego najlepszego przyjaciela. Nie mogę się usprawiedliwić nawet przed sobą a co dopiero przed Tobą. Wybacz mi!
Ciebie Liz też bardzo skrzywdziłam czasami mam wrażenie, że nawet bardziej niż Alexa. Od czasu, gdy pojawiłam się w Roswell byłam o Ciebie bardzo zazdrosna. Miałaś to, czego mi nigdy nie udało się osiągnąć a zawsze tego pragnęłam – miłość Zana ( Maxa). Postanowiłam was rozdzielić za wszelką cenę. Wpadłam na bardzo okrutny zły pomysł. Weszłam do twojej głowy i wytworzyłam obraz Maxa z przyszłości. Nie wiem, dlaczego zdradziłam Ci tyle szczegółów dotyczących granilithu. Chyba chciałam żebyś obroniła przede mną Maxa.
Przepraszam Liz... Wiem, bardzo Cię skrzywdziłam. Odebrałam Ci Maxa – miłość Twojego życia. Mam nadzieję, że jeśli nawet teraz nie możesz mi wybaczyć uczynisz to kiedyś. A jeśli nie wybaczysz mi nigdy błagam! Nie przenoś nienawiści na moje dziecko. Mam do Ciebie ogromną prośbę. Ufam, że ją spełnisz. Zdaję sobie sprawę, że będzie ona wymagała od Ciebie wiele poświęcenia, jednak błagam spełnij ją! A oto ona:
Jak zauważyłaś plan, Khivara niezupełnie się udał. On chce skrzywdzić mojego synka. Nie mogę do tego dopuścić. Postanowiłam wysłać go na Ziemię. Jeśli to mi się udało to jego statek wyląduje na pustyni dzisiaj o drugiej nad ranem. Błagam Cię zaopiekuj się nim!
Jeśli Khivar odkryje, co zrobiłam, ( co stanie się z całą pewnością wcześniej lub później) zabije mnie. Mam, więc nadzieję, że nie piszę tego listu na darmo. Proszę zaopiekuj się moim synkiem. Wiem, że będziesz dla niego dobrą matką. Wychowajcie go z Maxem tak jakby był waszym synkiem. Kochajcie go. Opowiedz mu kiedyś o mnie, powiedz mu, że bardzo go kochałam.
Opowiedz to, co napisałam w tym liście, Maxowi, Isabel, Michaelowi, Marii i Kylowi i przekaż im moje przeprosiny.
Mojemu synkowi nie może zabraknąć jednej rzeczy: miłości matki – Twojej miłości..........
Wybacz mi........
Tess"


Liz była trochę zdezorientowana i bardzo zaskoczona. Nie spodziewała się takiego listu od nikogo a w szczególności od Tess. Jej wzrok padł na zegarek. Dochodziła pierwsza. Jeśli miała zdążyć na przylot statku musiała się pośpieszyć.
Jechała zdecydowanie za szybko. Nie przejmowała się tym zbytnio, spojrzała na zegarek była 1:30 w nocy, przycisnęła mocniej gaz. Wiedziała, że musi się pośpieszyć. Miała szczęście, że tej nocy jeździło tą trasą mało samochodów gdyby tak nie było z pewnością spowodowałaby jakiś wypadek.
List, od Tess dał jej dużo do myślenia. Nie chciała jej usprawiedliwiać, ale w pewnym stopniu rozumiała jej zachowanie. Jednego była pewna Tess przez całe życie była bardzo nieszczęśliwa. Do głowy jej nawet nie przyszło to, że mogłaby nie zaopiekować się małym Zanem. Zdawała sobie sprawę, że wiąże się to z dużym poświęceniem może nawet bardzo dużym. Rodzice na pewno nie będą zachwyceni, gdy dowiedzą się, że Liz zamierza zastać matką w wieku osiemnastu lat i to na dodatek nie swojego dziecka. Na pewno oboje z Maxem będą musieli zmienić plany na przyszłość i uwzględnić w nich tę małą istotkę. Nie sądziła, że Tess mogła kiedyś kogokolwiek kochać. Po przeczytaniu listu zmieniła jednak zdanie, wiedziała, że kochała Zana a między wierszami można było wyczytać ogromną miłość do syna. Liz czuła, że pokochał to dziecko zanim je nawet zobaczyła. Postanowiła być dla niego prawdziwą, kochającą matką.
Skręciła na pustynię. Wysiadła z samochodu i poszła przed siebie. Spojrzała na zegarek była za pięć druga, podniosła głowę i spojrzała w niebo... Zobaczyła dziwny, jakby nieziemski błysk, rozległ się straszny huk. Liz odskoczyła do tyłu, potknęła się o wystający kamień i przewróciła się.
Podniosła się, otrzepała się z piasku, pył unoszący się w powietrzu powoli opadał. Przed Liz stał statek kosmiczny! Była przerażona a co jeśli Tess ją okłamała i tym statkiem przyleciał Khivar i właśnie ją – Liz zabije jako pierwszą? Upłynęła już dłuższa chwila od wylądowania statku kosmicznego i nic się nie działo. Liz postanowiła powoli podejść do pojazdu. Stała tuż przy nim i nadal nic się nie działo. Doszła do wniosku, że w kapsule musi być synek Maxa i Tess. Przestała się bać. Uklękła przy statku i zastanawiała się jak go otworzyć. Wzrok jej padł na umieszczony na wierzchu statku symbol dłoni. Przypomniała sobie, że przez położenie dłoni na takim symbolu otwierało się drzwi do komory inkubacyjnej. Co prawda tamte drzwi reagowały tylko na dłoń kosmity, ale nic nie szkodziło spróbować. Zrobiła tak, rozległ się syk i kapsuła otworzyła się.
Liz zobaczyła ślicznego, małe mającego około roku chłopczyka, który smacznie spał. Usiadła na ziemi koło statku i rozpłakała się. Pomyślała o Tess ---Ile ona oddałaby uratować to dziecko?- Pytała samą siebie Liz- Prawdopodobnie własne życie.... Musiała go bardzo kochać! – Zobaczyła, że chłopczyk otworzył oczy i rozejrzał się dookoła.

— Mama! Mama! – Zawołał z przerażeniem

— Cicho, już dobrze maleńki – mówiła biorąc go na ręce Liz

— Mama? – Wymamrotał zaspany chłopiec wtulając się jej piersi

— Tak kochanie. Teraz tak.
Po chwili chłopczyk już smacznie spał. Liz podniosła się i zaniosła go do samochodu. Gdy kładła go na siedzeniu zaczął się wiercić i gaworzyć przez sen.

— Cichutko, malutki. Pojedziemy do twojego tatusia. Na pewno bardzo się ucieszy z twojego przyjazdu.
Dochodziła trzecia w nocy, gdy Liz trzymając na rękach dziecko zapukała do okna pokoju Maxa. On smaczni spał, więc musiała jeszcze trzy razy pukać zanim otworzył jej okno.

— Liz, co ty tu robisz? Jest trzecia w nocy! Co to za dziecko?

— Mogę wejść. Zan jest trochę ciężki.

— Oczywiście, chodź.
Liz weszła do pokoju i położyła dziecko na łóżku. Max właśnie się rozbudził.

— Liz, co to za dziecko? Czy dobrze zrozumiałem, że ono ma na imię.......- przerwał w pół słowa porażony jakąś myślą – Liz czy to jest.....

— Tak, Max to jest syn twój i Tess.

— Co on tu robi? Jak to się stała, że go znalazłaś? I......

— Spokojnie i po kolei, dobrze?

— Dobra, może usiądziesz?

— Chętnie. Dzięki.

— Opowiadaj. – niecierpliwił się Max

— Zaczęło się od tego, że przyśniła mi się Tess.

— Tess?

— Nie przerywaj!

— Przepraszam. Mów dalej.

— Obudziłam się i znalazłam ten list. – powiedziała podając mu go
Max spojrzał na nią pytająco.

— Przeczytaj go. Odpowie na wiele pytań.
Po upływie jakiejś godziny, podczas, której Liz opowiedział Maxowi wszystko, co stało się tej nocy Liz poczuła się trochę zmęczona i postanowił pójść do domu – przespać się trochę. Gdy tylko podniosła się z łóżka mały Zan zaczął płakać. Nie chciał się uspokoić nawet wtedy, gdy Max wziął go na ręce. W pewnym momencie wyciągną rączki w stronę Liz i zaczął wołać mamę. Dziewczynie zrobiło się żal dziecka podeszła do Maxa i wzięła je na ręce. Zaczęła mu szeptać do ucha uspakajające słowa. Mały trochę się uspokoił i mocno się do niej przytulił. Usiadła na łóżku i zaczęła go bujać i śpiewać małemu kołysankę.
Max patrzył na nią i miał łzy w oczach. Tak pięknie wyglądała tuląc do piersi dziecko. Zdał sobie sprawę, że ona traktuje jego syna jak własne dziecko i już go pokochała. Usiadł koło niej i przytulił ich oboje. Byli rodziną.
Wyobraźcie sobie zdziwienie Isabel gdy przyszła rano obudzić brata. Zobaczyła piękny obrazek. Na łóżku spali Max i Liz ( Liz w brudnym ubraniu a Max w spodniach i pomiętej koszuli) a pomiędzy nimi spało dziecko! To ono najbardziej ją zdziwiło. Był to mały chłopiec, mógł mieć najwyżej rok i był ubrany w trochę dziwne ubranie. Skąd ono się wzięło? Nagle oświeciło ją. To musi być syn Maxa!

— Max! Liz! Wstawajcie! Spóźnicie się do szkoły!

— Co się stało? – spytał zaspany jeszcze Max

— Wstawaj, za godzinę zaczynają się lekcje.
W tym samym czasie Liz usiadła na łóżku i wzięła na ręce Zana, który też się właśnie obudził.

— Co to za dziecko? – spytała Isabel

— To mój syn. – odpowiedział z dumą w głosie Max

— Tak myślałam, jest bardzo do ciebie podobny. Jak on się tu znalazł? Nie, nie opowiadajcie mi tego teraz. Max ubierz się i umyj śniadanie prawie gotowe. Chodź Liz pożyczę ci jakieś czyste ubranie. I daj mi potrzymać mojego bratanka.

— Chodź do cioci, malutki.

— A właściwie jak on ma na imię?

— Zan. – odpowiedzieli na raz Max i Liz
Dwadzieścia minut później Max, Isabel i Liz, która trzymała na kolanach małego Zana jedli pyszne śniadanie przyrządzone przez Isabel.

— Pyszne śniadanie.

— Dzięki Liz.

— Nie ma, za co.

— Słuchajcie. Co zrobimy, z Zanem gdy pójdziemy do szkoły? – odezwał się Max

— Nie wiem. – powiedziała Isabel

— A ja wiem. Zabiorę go ze sobą do Carshdown.

— A co ze szkołą?

— Nie pójdę dzisiaj do szkoły.

— To raczej ja powinienem zostać z nim – w końcu to mój syn. – wtrącił się do rozmowy dziewczyn Max

— Twój syn, ale to mi Tess go powierzyła. To ja mam być jego matką! I jak na razie tylko przy mnie jest spokojny!

— Ona ma rację Max. – wtrąciła się Isabel

— No dobrze, ale mam wyrzuty sumienia, że opuścisz szkołę.

— Dziecko jest najważniejsze. A po za tym oceny są już wystawione i do końca szkoły został tylko tydzień.

— Dobra, Max musimy się pośpieszyć, jeżeli nie chcemy się spóźnić. Pa Liz!

— Cześć! Przyprowadźcie wszystkich do Carshdown po lekcjach!

— Ok. Do...zobaczenia.
Liz stanęła w oknie i pomachał Maxowi i Isabel.

— To, co malutki zostaliśmy sami, prawda? – podeszła do dziecka i wzięła je na ręce – chodź, pójdziemy na spacerek.
Liz weszła do swojego pokoju i wzięła swoje oszczędności, które nawiasem mówiąc były całkiem spore.

— Chodź Zan, idziemy na zakupy.
Weszli do pierwszego napotkanego sklepu dla dzieci i Liz kupiła małemu pięć pajacyków, dwie pary śpioszków i kilka kaftaników. Oprócz tego kupiła pampersy ( mały miał zamiast pieluszki ubraną jedną z chust Isabel) i kilka zabawek dla niego ( samochód, rakietę kosmiczną i maskotki – misia i króliczka). Kupiła też kilka przecierów dla dzieci, mleko w proszku, soczki i kaszki. Oczywiście też kupiła trzy butelki. Poszli jeszcze do księgarni gdzie Liz kupiła cztery książeczki z bajkami.
Wrócili do Carshdown i Liz oddała dziecko pod opiekę jednej z kelnerek a sama zeszła do piwnicy. Szukała swoich rzeczy z czasu, gdy była w wieku Zana. Tak jak przypuszczała rodzice schowali pełno na pierwszy rzut oka nie potrzebnych rzeczy. Między innymi masę ubranek, które oprócz sukienek znakomicie pasowały na Zana. Znalazła, też swoje łóżeczko, które niestety trzeba było złożyć i kojec, który wyniosła i razem z koleżankami – kelnerkami i złożyły go. Zabrała Zana na górę do domu, gdzie go wykąpała i ubrała w czysty pajacyk (niebieski z naszytym misiem) oraz nakarmiła. Zniosła go na dół i wsadziła do kojca a sama przebrała się w uniform, ponieważ zaraz zaczynała zmianę. Podeszła jeszcze do kojca i zaczęła bawić się z Zanem.
Do Carshdown weszli Max, Michael, Isabel, Kyle i Maria.

— Co to za dziecko?!- wykrzyknęła Maria podbiegając do Liz

— Nie teraz. To długa historia. – opowiedziała zapytana

— Jak to!?!

— Za chwilę wszystko wam opowiem na razie jest tu za dużo klientów.
Trochę później, gdy w barze nie było już prawie nikogo Liz usiadła przy stoliku ze swoimi przyjaciółmi.

— Powiesz nam wreszcie, co to za dziecko?- spytała zaciekawiona Maria

— To syn Maxa i Tess. Ma na imię Zan.

— Jak on się tu dostał?! – zapytał zdziwiony Michael

— Wszystko zaczęło się od tego, że wczoraj przyśniła mi się Tess...
I Liz opowiedział jeszcze raz całą historię. Po jakimś czasie Liz odezwała się:

— Max, co zrobimy z Zanem w nocy?

— Nie zastanawiałem się nad tym.

— Co powiedzą rodzice? – spytała Isabel

— Raczej nie będą zachwyceni...

— A nie możecie razem z Maxem zamieszkać tutaj? Przecież twoi rodzice wyjechali na dwa lata do europy, prawda?

— No niby tak... – zastanawiał się Max

— To nie jest zły pomysł! – wykrzyknęła Liz

— Skoro ci odpowiada to mi tym bardziej. – powiedział Max

— W piwnicy znalazłam swoje dziecinne łóżeczko, ale trzeba je złożyć. Zajmiecie się tym?

— Jasne. Chodź Max.
Dziewczyny zostały same i zaczęły plotkować:

— Już pokochałaś tego chłopca, prawda? – spytała Maria

— Pokochałam go od razu, gdy tylko pierwszy raz go zobaczyłam. Wydaje mi się, że on bierze mnie za swoją matkę a ja nie mam nic przeciwko temu i jest to dokładnie to, o co błagała mnie Tess w swoim liście.
Przez następne kilka dni Zan zostawała ze swoją babcią – Diane Evans ( rodzice Maxa szybko zaakceptowali i pokochali wnuka) a Liz, Max, Isabel, Maria, Michael i Kyle chodzili do szkoły. W końcu nadszedł upragniony przez wszystkich dzień końca szkoły. Wszyscy ubrali się w stroje absolwentów. Poszli do szkoły. Na tę okazję nawet rodzice Liz przylecieli z Paryża. Państwo Evansowie przyszli z małym Zanem, który wzbudził nie małą sensację, gdy otoczenie dowiedziała się, że jest on synem Maxa. Państwo Parker nie byli zachwyceni, gdy zobaczyli, że dziecko nazywa Liz mamą i, że ich "malutka" córeczka bardzo kocha to dziecko. Przez chwilę pomyśleli, że może to jej dziecko. Szybko jednak doszli do wniosku, że nie było to możliwe. Nie było ich tylko rok a mały miał, co najmniej rok, co znaczyło, że jest to na szczęście nie możliwe. Ich spokój został jednak szybko zniszczony przez wiadomość, że Max i Liz i dziecko mieszkają razem.
Ku dumie rodziców i zdziwieniu paczki przyjaciół okazało się, że Max Evans, Isabel Evans, Michael Guerin, Liz Parker, Maria DeLuca i Kyle Valenti osiągnęli najlepsze wyniki nauce. Otrzymali nagrody książkowe, dyplomy no i oczywiście świadectwa ukończenia liceum.
Rodzice Liz pogodzili się z jej decyzją, dotyczącą mieszkania z Maxem i jeszcze tego samego dnia wyjechali do Paryżą.
Następnego dnia zarówno Max, jaki i Michael oświadczyli się swoim wybrankom i oczywiście zostali przyjęci. Przyjaciele postanowili wyjechać na weekend do Las Vegas a tam odbył się podwójny ślub Liz i Maxa oraz Marii i Michaela.
Isabel znalazła sobie chłopaka i w końcu była szczęśliwa – udało jej się pogrzebać wspomnienie Alexa głęboko na dnie serca, ale nigdy o nim nie zapomniała. Kyle znalazł sobie bardzo ładną dziewczynę. Maria w rok po ślubie urodziła bliźnięta – chłopca (nazwała go Alex) i dziewczynkę (o słodkim imieniu Michaela). Liz w jakieś dwa lata po ślubie urodziła córeczkę ( dała jej na imię Ava – chciałaby, chociaż teraz Zan i Ava kochali się oczywiście jako rodzeństwo). Liz, Max, Zan i Ava stanowili bardzo szczęśliwą rodzinę. Wszyscy przyjaciele osiedlili się blisko siebie i mieszkali do końca bardzo szczęśliwego życia w Roswell.


Agata
agaxy125@poczta.onet.pl


Wersja do czytania